Start
Manley Stingray II test highfidelity.pl Luty 2011

Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Mój pierwszy raz z produktem amerykańskiej firmy Manley Labs nastąpił dopiero teraz – jakoś się do tej pory nie składało. Stingray to chyba najbardziej znany wzmacniacz tej firmy, choć w zasadzie otwierający jej ofertę. Pierwsza wersja była produkowana przez kilkanaście lat (dokładniej od 1997 roku), a historia powstania nazwy tego urządzenia weszła do kanonu anegdot branżowych. Może nie wszyscy Czytelnicy ją znają, więc pozwolę sobie ją przytoczyć.

Otóż EveAnna Manley, właścicielka firmy, narysowała koncept nowej integry na serwetce siedząc przy barze razem z założycielem magazynu „Stereophile” J. Gordonem Holtem, który od razu skojarzył kształt z morskim stworzeniem zwanym płaszczką. I tak oto nowe dziecko pani EveAnny zostało ochrzczone imieniem Stingray (ang. ‘płaszczka’).

Nie miałem okazji posłuchać pierwszej wersji tego urządzenia, ale zakładam, że skoro po tak długim czasie na rynku pojawiła się w końcu wersja oznaczona cyferką „2” to znaczy, że EveAnna wraz ze swoimi projektantami w końcu wymyślili sposób, by tę konstrukcję ulepszyć. Trochę automatycznie z powyższego wynika również, że pierwszy Stingray musiał być konstrukcją znakomitą [potwierdzam – miałem okazję go testować - przyp. WP], bo tylko takie utrzymują się bez zmian na rynku przez wiele lat. Stingray 2 występuje w dwóch wersjach, które różnią się tylko dwoma szczegółami – droższa wersja, zwana iTube, została wyposażona w stację dokującą dla iPoda, oraz w wyjście S-Video (w końcu dziś iPody to nie tylko odtwarzanie muzyki, ale i obrazu). W porównaniu do starszej wersji wzmacniacz zyskał sporo na wadze – zmiany, z których mogłoby to wynikać zaszły głównie w sekcji zasilania, m.in. poprzez znaczące zwiększenie pojemności kondensatorów filtrujących tętnienia napięcia. To oczywiście nie jedyna zmiana. Zacznę jednak od tego co się nie zmieniło. Obudowa ma ciągle ten sam kształt, który był przyczynkiem do nazwy urządzenia. Wzmacniacz oparto o osiem lamp mocy EL84 (po cztery na kanał), co daje 32 W w trybie ultraliniowym lub 18W w trybie triodowym (to jedna z charakterystycznych cech tego wzmacniacza – możliwość przełączania między dwoma trybami pracy stopnia wyjściowego). To co, oprócz kształtu obudowy, najbardziej zapadło mi w pamięć (mówię na razie o cechach zewnętrznych) to pilot zdalnego sterowania.

cały test: LINK

źródło: HighFidelity.pl

 

 
© 2008-2011 www.mojeaudio.pl
Designed by REMI_COM (Remigiusz Gąsiorowski)

Moje Audio - ul. Sudecka 152, 53-129 Wrocław