Start
Wzamcniacz Stingray, 2000, The Stereo Times

Wzamcniacz Manley Stingray Zaczynając od dolnych oktaw, ten krzepki, mały wzmacniacz dostarczył pewny, rozciągnięty bas który brzmiał "prawdziwie". Podczas gdy wiele wzmacniaczy dostarcza obfite ilości basu, niewiele z nich wytwarza dźwięk taki jak rzeczywiste instrumenty basowe które starają się odtworzyć. Stingray jest jednym z niewielu wzmacniaczy jakie słyszałem który pozwala słuchaczowi uwierzyć, że elektryczny bas, perkusja, czy dolne rejestry fortepianu mogą pochodzić z rzeczywistych instrumentów.

To jest wielki mały wzmacniacz. Jest to mężna bestia, pełna werwy i życia, a jednak tak łagodna jak wymaga tego nagranie. Dużo wysiłku poszło w jego opracowanie i to widać w jego wspaniałej, przyciągającej wzrok stylistyce i prezentacji dźwiękowej.

Wzmacniacz zintegrowany Manley Stingray

Frank Alles marzec 2000, The Stereo Times
Poczynając od dolnych oktaw, ten krzepki mały wzmacniacz dostarczył pewny, rozciągnięty bas który brzmiał "prawdziwie". Podczas gdy wiele wzmacniaczy dostarcza obfite ilości basu, niewiele z nich sprawia, że dźwięk brzmi tak jak rzeczywiste instrumenty basowe, które są odtwarzane.

Pod przewodnictwem CEO, EveAnna Manley, działającej we współpracy ze swoim bystrym zespołem inżynierów, Manley Labs wystąpił z wyjątkowym lampowym wzmacniaczem zintegrowanym, który fizycznie naśladuje kształt stworzenia morskiego - trygona. Wzmacniacz jest wyjątkowy zarówno w swojej atrakcyjnej stylistyce jak i w pewnych aspektach swojej konstrukcji i części składowych.

Po pierwsze, muszę wam powiedzieć, że chociaż Stingray był zaprojektowany przez kobietę, jest w nim pewien aspekt uroku macho który jest niezaprzeczalny. Nie, to nie jest Corvetta z turbo-doładowaniem, ale pod jego "maską" ze stali nierdzewnej leży mały silnik, który POTRAFI pokazać na co go stać! Tak się składa, że niezwykłe wymiary obudowy i rozkład komponentów zostały początkowo tak dobrane, żeby zoptymalizować jego działanie.

Zapewniam Was, że w Stingrayu nie ma niczego co by pachniało nieświeżą rybą. Podłączyłem go do moich głośników Eminent Technology LFT-8a (83dB), co do których nie spodziewałem się, że Stingray będzie mógł je napędzić z sukcesem, i muszę powiedzieć, że przy przeciętnych poziomach głośności ten wzmacniacz sprawował się jak mistrz.

Manley mówi, że tajemnica tkwi w nowej konstrukcji transformatora wyjściowego który został z entuzjazmem powołany do istnienia przez "Hutch" Hutchisona i Michaela Huntera. Uzbrojeni w obszerną bibliotekę techniczną i w firmowe urządzenia do nawijania transformatorów, powrócili do bardziej tradycyjnego myślenia, ale z paroma pomysłowymi zakrętami. Pomiary, odsłuch, testy i dostrajanie doprowadziły do decyzji, żeby zastąpić szacowny, 15-letni stopień wejściowy innowacyjnym i świeżem modułem będącym wkładem Paula Fargo. Oddzielne lewe i prawe, srebrno-kontaktowe przełączniki źródła (dla czterech wejść liniowych stereo) dostarczają sygnał muzyczny do najwyższej klasy regulatorów głośności i balansu firmy Noble® nim trafi on pierwsze lampy wejściowe 12AT7WA. W konsekwencji, jest to bardzo wysokiej jakości przedwzmacniacz pasywny.

Godne zaufania lampy mocy EL84 (cztery na kanał) znajdują się za rozdzielającymi sygnał lampami 6414 i generują 50W mocy w trybie ultranliniowym push-pull. Mogą jednak być (fabrycznie) ustawione do pracy w trybie triodowym dającym 25W. Każdą z lamp można indywidualnie kalibrować używając punktów pomiarowych i śrub regulujących dogodnie umieszczonych na wierzchu wzmacniacza. Zasilacz Stingraya jest ekstra wytrzymały i sztywny, znak rozpoznawczy Manleya.

Firmowe konektory audio są wykonane z pozłacanego mosiądzu, z Teflonem jako dielektrykiem, a gniazdo IEC umiejscowione z tyłu wzmacniacza pozwala na użycie audiofilskich kabli sieciowych. Obudowa Stingraya wykonana jest ze stali nierdzewnej, która nie rdzewieje i nie łuszczy się, inaczej niż to jest w przypadku konwencjonalnych obudów chromowanych. Ręcznie wytaczane na wysoki połysk pokrętła zdobią przednią płytę czołową wykończoną w kolorze fioletowego błękitu. Rezultatem jest wykonanie które jest nie tylko eleganckie ale również trwałe. Stingray to całkiem zgrabny gość.

Recenzję czas zacząć

Dodatkowo, dolne rejestry były równie przekonywujące wykazując się ciężarem i masą odpowiednią do rozmiarów instrumentu.

Mój system dostarczający paliwo składał się z przetwornika Parasound D/AC-2000 i transportu Parasound C/BD-2000, oraz z interkonektów Full Spectrum Audio Signature. Kable głośnikowe WireWorld Equinox III dostarczały "konie mechaniczne" do głośników Eminent Technology LFT-8a. ET były używane z dodatkowymi super tweeterami typu Walsha, w wykonaniu Georga Muellera.

W dalszej części mojej oceny używałem Stingraya z tymi samymi komponentami źródłowymi do napędzania elektrostatycznych paneli średnio i wysokotonowych moich głośników InnerSound Eros. Stingray zajął tutaj miejsce moich aktualnych ulubionych wzmacniaczy, Monarchy SM-70 (używanych jako monobloki).

Zaczynając od dolnych oktaw, ten krzepki, mały wzmacniacz dostarczył pewny, rozciągnięty bas który brzmiał "prawdziwie". Podczas gdy wiele wzmacniaczy dostarcza obfite ilości basu, niewiele z nich wytwarza dźwięk taki jak rzeczywiste instrumenty basowe które starają się odtworzyć. Stingray jest jednym z niewielu wzmacniaczy jakie słyszałem który pozwala słuchaczowi uwierzyć, że elektryczny bas, perkusja, czy dolne rejestry fortepianu mogą pochodzić z rzeczywistych instrumentów.

Inny aspekt prezentacji basu Stingraya który wywarł na mnie wrażenie, to było przejście od średniego do górnego basu - obszar, który ma wpływ na reprodukcję męskich wokali. Żeby to sprawdzić, zagrałem kilka ścieżek z płyty Kinga Singera Good Vibrations (RCA/BMG 09026-60938-2). Ten album naprawdę mnie zachwycił, ponieważ różne sekcje chóru, bas, tenor i alt brzmiały niezmiernie naturalnie i miały najlepszą reprodukcję pogłosu hali jaką, o ile pamiętam, kiedykolwiek słyszałem. W ich wykonaniu standardu Billy Joela "And So It Goes", wzajemne oddziaływanie pomiędzy piosenkarzami przykuwało uwagę, a przejścia pomiędzy średnim basem, górnym basem i dolną średnicą były praktycznie niezauważalne. Wokaliści basowi i tenorowi mieli doskonałą ilość "powietrza w płucach" która utrzymywała naturalne i przekonywujące brzmienie prezentacji. Nie było ono za suche ani zbyt "DJ-owskie".

Dla dawki wykopu perkusyjnego i basu elektrycznego, wybrałem "Rim Shot" Erykah Badu, z Erykah Badu live (Kedar UD-53109). Bębny były bardzo dynamiczne i bardzo czyste a bas elektryczny wydawał odczuwalny we wnętrznościach pomruk przesiąknięty autentycznością.

Stwierdziłem, że reprodukcja średnicy była równie płynna i ogólnie rzecz biorąc gładka, z bardzo dobrym poczuciem niuansu. Nie tylko wokale były dobrze zaserwowane, ale złożone instrumenty takie jak fortepian były traktowane ze szczególną pewnością siebie. Dla przykładu, na Rhapsody In Blue Gershwina (Delos DE 3216), dźwięki fortepianu wydawały się mieć dokładnie poprawne proporcje natarcia, podtrzymania i wygasania. Z elektroniką mniejszego kalibru, fortepian może brzmieć twardo lub szkliście, a tony mogą być reprodukowane bez właściwej ilości natarcia i wygasania. W przypadku Stingraya stwierdziłem, że charakter fortepianu jest melodyjny i kuszący, a tak ten instrument brzmi gdy się go słucha na żywo. Niemniej jednak, poszczególne dźwięki były czyste i wyraźne i nie zlewały się razem.

Dodatkowo, dolne rejestry były równie przekonywujące wykazując się ciężarem i masą odpowiednią do rozmiarów instrumentu. W istocie, w pewnej chwili, moja żona poczyniła uwagę na temat tego jak prawdziwie fortepian brzmiał - a słuchała z sypialni na drugim końcu naszego rancho - piętro wyżej...!

Smyczki, instrumenty dęte drewniane i metalowe zostały odtworzone równie kompetentnie. Słuchając "The Royal March", z L'Histoire du Soldat (Everest EVC 9049), stwierdziłem, że instrumenty dęte drewniane brzmiały szczególnie dobrze, podczas gdy solowe smyczki i instrumenty dęte metalowe zostały odtworzone z ich wewnętrzną słodyczą i naturalną łatwością. Ten wzmacniacz oferuje bezpośredniość i intymność w dobrym stopniu, nie brzmiąc nigdy sterylnie lub mechanicznie.

Sposób w jaki Stingray odtwarzał górę również zasługiwał na uwagę. W utworach takich jak "Tukka Yoot’s Riddim" US 3 (Blue Note CDP 0777 7 80883 2 5), praca pędzla na talerzach była szczegółowa i rozciągnięta, a jednak nie męcząca. W mojej ocenie, to jest dokładnie tak jak powinno być w tym nagraniu. Nie było twardości, nerwowości lub nadmiernej kąśliwości. Wydawało się również, że instrumenty perkusyjne o wysokiej częstotliwości takie jak grzechotki, czy nawet tarki do prania, wydzielały z siebie bogactwo szczegółów bez piskliwości. Trójkąty i trzaski talerzy w dziełach symfonicznych były przedstawiane w sposób bardzo prawdziwy i naturalny.

Scena była obszerna a obrazy były rozmieszczone z dobrym stopniem precyzji. Słyszałem jak pewne wzmacniacze wytwarzają odrobinę więcej głębi, ale kto może stwierdzić czy jest to dokładne czy też może "efekt" jakiegoś rodzaju? Słyszałem również jak pewne wzmacniacze dostarczają bardziej precyzyjne ogniskowanie, ale za cenę tego, że miały tendencję do nieco ostrzejszego brzmienia.

Co się tyczy obszaru dynamiki systemowej, rozpiętość makro-dynamiczna pełnego animuszu Stingraya sprawiała duże wrażenie (szczególnie biorąc pod uwagę poważne obciążenie głośnikowe którym sterował!). Nie spostrzegłem zauważalnej kompresji w trakcie głośnych fragmentów, a biorąc pod uwagę zręczną prezentację niuansów jaką dostarczył odtwarzając fortepian z Rhapsody in Blue, muszę dać mu wysoką ocenę również za ekspresję mikro-dynamiki.

Jednakże, powyższe paragrafy zostały napisane w kontekście głośników ET. Napędzając elektrostatyczne panele moich głośników InnerSound Eros, Stingray nie poradził już sobie równie dobrze. Po prawdzie, dźwięk dochodzący z Erosów był odrobinę jaśniejszy, w dolnej strefie sopranów. Talerze i inne instrumenty perkusyjne o wysokiej częstotliwości były odrobinę bardziej chlapiące niż w przypadku moich wzmacniaczy referencyjnych.

O ile sobie przypominam, uzyskiwałem podobne rezultaty (w obszarze sopranów) używając wzmacniacza Music Reference RM-10 jakiś czas temu; ale RM-10 nie był tak mocny, ani nie mógł dorównać rozciągnięciu i uderzeniu Stingraya w basie. Sedno sprawy jest takie, że osiągi wszystkich wzmacniaczy zależą od obciążenia; oraz charakter danego wzmacniacza zmieni się odrobinę w zależności od obciążenia jakie Twoje głośniki stanowią (nie mówiąc o wyjątkowej sygnaturze dźwiękowej jaką narzuci pokój odsłuchowy). Z tego powodu zawsze sugeruję, zawsze gdy to możliwe, żeby odsłuchiwać wybrany wzmacniacz we własnym systemie przed podjęciem decyzji o zakupie.

Zastrzeżenia?

Przedyskutowałem już szczegółowo prezentację soniczną Stingraya, więc się nie będę tutaj powtarzał. Ale jest parę ergonomicznych sęków, które powinienem wspomnieć. Po pierwsze, przełącznik wł/wył jest z tyłu obudowy i trzeba i go wyczuwać dotykiem stojąc od frontu. Po drugie, selektory wejścia dual-mono są umiejscowione na bokach z tyłu (żeby skrócić ścieżki sygnałów) i również są nieco niewygodne w obsłudze. Po trzecie, chociaż gniazda głośnikowe wydają się być wysokiej jakości, ich konstrukcja nie do końca mi się podoba. Nie lubię tego w jaki sposób trzymają końcówki bananów i są wystarczająco blisko siebie, że widełki mogą doprowadzić do zwarcia jeśli się ich nie dokręci pewnie. Na koniec, poszczególne lewe i prawe wejścia są z dala od siebie i pod dziwnymi kątami. Mogłoby to sprawić, że użycie pewnych typów interkonektów (sztywnych, nieelastycznych typu audiofilskiego) będzie problematyczne, szczególnie jeśli będziesz instalował wzmacniacz w zamkniętym, lub trudnym do dosięgnięcia miejscu.

Konkluzja

To jest wielki mały wzmacniacz. Jest to mężna bestia, pełna werwy i życia, a jednak tak łagodna jak wymaga tego nagranie. Dużo wysiłku poszło w jego opracowanie i to widać w jego wspaniałej, przyciągającej wzrok stylistyce i prezentacji dźwiękowej.

Jeśli posiadasz niskoczułe głośniki i lubisz rozsadzać je dźwiękiem bez ograniczeń w pomieszczeniu o dużej objętości, to będziesz potrzebował mocniejszego wzmacniacza. Poza tym, jest to świetny wzmacniacz który dostarcza szczodrą mieszankę muzykalności i rozdzielczości. Z nim może okazać się że zapomnisz o sprzęcie i po prostu skupisz swoją uwagę na ponownym odkrywaniu swojej kolekcji nagrań.

Plus, Stingray naprawdę wygląda CUDOWNIE! I jeśli kiedykolwiek przestanie działać gdzieś w odległej przyszłości, zawsze możesz powiesić go na ścianie jak trofeum z dużego zwierza. Będziesz mógł wtedy opowiadać swoim wnukom namiętne historie o TYM JEDYNYM który odszedł - bez zwyczajowych łez. Gorąco Polecam!


Oryginał (w języku angielskim) tego artykułu znajduje się tutaj.

Tłumaczenie © Franciszek Czekała, 2004

 
© 2008-2011 www.mojeaudio.pl
Designed by REMI_COM (Remigiusz Gąsiorowski)

Moje Audio - ul. Sudecka 152, 53-129 Wrocław