To jedne z najbardziej niezwykłych konstrukcji, jakie można obecnie zobaczyć w salonach audio. Nie jest to jednak kolejne „dziwadło”, bez pomysłu i wizji poskładane elementy, a pięknie wymyślone i jeszcze lepiej zrealizowane kolumny. Ich konstruktor, Duńczyk Paul Schenkel stworzył coś, co dało mu absolutną satysfakcję, po czym powiedział, że dopóki nie wymyśli czegoś lepszego, będzie sprzedawał tylko ten jeden model – Rithm.
To niebywałe posunięcie, szczególnie w dzisiejszych czasach, w
których obowiązkowa jest rozbudowana linia kolumn, szeroki wybór
rozwiązań itp. Paul twierdzi jednak, że udało mu się uzyskać coś, czego
nie da się modyfikować (przynajmniej na tym etapie) – trzeba to przyjąć
albo odrzucić w całości.
Mimo że firma jest młoda, najwyraźniej to działa. Historia Davone
liczona jest przez jej właściciela od roku 1999, kiedy to mieszkał
jeszcze w Sydney, w Australii. To wtedy powstał pomysł specyficznego
kształtu kolumn. Dopiero w roku 2005, już w Danii, został pokazany
prototyp modelu Rithm. I to gdzie! Na wystawie meblarskiej (w
Kopenhadze), gdzie został wybrany do sekcji ukazującej świeże pomysły.
Dało to impuls na tyle silny, że rok później zostaje zarejestrowana
firma Davone. W tym samym roku na kopenhaskiej wystawie audio pokazano
pierwszy działający prototyp. W 2007 roku pojawia się ich produkcyjna
wersja, też na wystawie, a rok później ma miejsce głośny debiut podczas
wystawy CES w Las Vegas (USA). W październiku tego samego roku kolumny
pokazane zostają w Tokio (Japonia), a w grudniu zostają uhonorowane
nagrodami w japońskim piśmie „Stereo” oraz amerykańskim „Mean's Health
Living”. To nie przypadek – kolumny Davone w równym stopniu apelują do
zmysłu wzroku, jak i słuchu.
ODSŁUCH
Płyty użyte do odsłuchu:
* Pink Floyd, Dark Side of The Moon, 30th Anniversary Edition, EMI, 5821362, SACD/CD.
* Ame Domnérius, Antiphone Blues, Proprius/Lasting Impression Music, LIM K2HD 026, K2HD; recenzja TUTAJ.
* Kenny Burrell, Soul Call, Prestige/JVC, JVCXR-0210-2, XRCD2.
* Chris Connor, Free Spirits, Atlantic, Warner Music Japan, WPCR-25171, CD.
* Kazumi Watanabe, Jazz Impressions, Ewe Records, EWSA 0163, SACD/CD.
* Peter Gabriel, IV, Virgin/EMI Music Japan, VJCP-68848, CD.
* Jimmy Giuffre, Western Suite, Atlantic, Warner Music Japan, WPCR-25160, CD.
* Muse, The Resistance, Warner Music Japan, WPZR-30355-6, CD+DVD.
To nie są „audiofilskie” kolumny w tym sensie, że nie słychać w ich
dźwięku ścigania się z kimkolwiek, ani też dążenia do jak najbardziej
starannego oddania wszystkich elementów dźwięku, zazwyczaj podnoszonych
przez recenzentów. Nie trzeba jednak wiele czasu, żeby zobaczyć w nich
coś więcej niż tylko niezwykły kształt i niepowtarzalną bryłę – coś,
dzięki czemu te kolumienki mają w Japonii (i nie tylko) status
„kultowych”. Japończycy znani są ze szczególnego gustu, do wyszukiwania
coraz to dziwniejszych „wynalazków”, a Davone jest właśnie czymś takim.
Są jednak także znani i z tego, że budują absolutnie topowe
wzmacniacze, odtwarzacze CD i SACD i kable, a ich reedycje płyt CD i LP
niemal zawsze zostawiają inne wersje głęboko w… polu. A tego nie da się
zrobić mając wykrzywiony obraz rzeczywistości – a tak zazwyczaj są
postrzegane poszukiwania czegoś innego niż to, co aktualnie obowiązuje
w świecie. Być może właśnie dlatego Rithm stanowią dla wielu melomanów
z kraju Kwitnącej Wiśni wzorzec muzykalności (jakkolwiek to określenie
rozumiemy) i muzycznej prawdy. A o melomanach mówię nie bez przyczyny,
bo Japończycy, inaczej niż ludzie Zachodu, najpierw słuchają muzyki, a
potem sprzętu. Być może właśnie dlatego są w audio tam, gdzie są. A
jedną z ciekawszych cech, które znajdujemy w ich wyborach jest
umiejętność zamknięcia oczu na niedoskonałości lub słabsze strony
produktu, jeśli tylko spełnia on podstawowy wymóg, jaki się stawia
przed sprzętem audio – jeśli jest komunikatywny. To znaczy, jeśli
umożliwia „komunikację” między artystą i słuchaczem, podstawową relację
w każdym wydarzeniu artystycznym. Chciałbym przy tym zwrócić uwagę na –
moim zdaniem absolutnie nieprzypadkowe – pokrewieństwo tak rozumianej
„komunikacji” z „komunią”. Pierwotny związek jest słowotwórczy, ale
pociąga za sobą głębszą relację. Ta ostatnia, jeśli na chwilę wyłączymy
ją z przyzwyczajeń związanych z Kościołem katolickim, oznacza wspólnotę
– tę pierwotną, najpierw między Bogiem (Jezusem) i ludźmi, a potem
między samymi ludźmi, „braćmi w wierze”. Tak rozumiana „komunia” to po
prostu moment stopienia się w jedno, z którym często mamy do czynienia
w przypadku doświadczeń religijnych, a także – właśnie – podczas
słuchania muzyki. Przy czym w tym przypadku jedność stanowią przekaz
(muzyka) i my. I tak rozumiem „komunikację” w wydaniu japońskim.
I proszę nie traktować tego, jako próby – mniej lub bardziej
(nie)udanej – zamydlenia oczu i zamiecenia pod dywan słabych stron tych
konstrukcji, jestem daleki od tego. Nie chciałbym jednak, żebyśmy przy
analizie i rozbiorze na drobne elementy stracili z oczu tego, co w
przypadku Rithmów najważniejsze: tego, że fantastycznie grają MUZYKĘ.
Jak wspomniałem, to nie są równe kolumny w tym sensie, że starają się
każdy aspekt brzmienia przedstawić najlepiej, jak to jest możliwe,
biorąc pod uwagę dany budżet, preferencje, sprzęt towarzyszący itp. I
tak, dla przykładu powiedzmy, że ich niższy bas jest raczej słaby, a
najniższego w ogóle nie ma. Kolumny grają pod tym względem raczej, jak
konstrukcje podstawkowe i to niezbyt wielkie. Myślę, że bardziej
atrakcyjny bas dostaniemy chociażby z ProAców Response D1 czy Spendorów
SP1. O ile jednak w obydwu podstawkach owa „atrakcyjność” polegała na
lekkim dopaleniu wyższego basu, na jego „podkręceniu”, o tyle tutaj,
mając podobne pasmo przenoszenia, dźwięk jest znacząco czystszy,
wybrano znacznie łagodniejsze opadanie krzywej przenoszenia. To zresztą
jeden z elementów, składających się na to, jak odbierzemy Rithmy.
Wprawdzie są to konstrukcje z bas-refleksem, ale trudno je o to
podejrzewać, ponieważ nie słychać nigdzie podbicia, ani
charakterystycznego „furkotu” powietrza. Dopiero na samym dole (mowa o
dole tych kolumn) słychać, że nie mamy już „masy” w basie, a raczej coś
w rodzaju „sugestii”, że jest tam więcej, niż nam się wydaje – i to
jedyny znak tego, że to nie jest obudowa zamknięta.
Owo bardzo ładne zszycie głośnika i portu jest ważne, ponieważ równie
bezinwazyjne jest połączenie głośnika wysokotonowego i
niskośredniotonowego. Wprawdzie ułatwia to ich mechaniczna budowa,
jednak to tylko wstęp do tego, co trzeba zrobić w zwrotnicy. A w
kolumnach Danone system obydwu przetworników gra, jak jeden głośnik. To
znaczy gra lepiej niż jeden głośnik, ponieważ ma wyraźnie lepiej
wyrównane pasmo przenoszenia i znacząco wyżej się ono kończy. Świetnie
słychać to było najpierw przy Dark Side of The Moon Pink Floyd, a potem
przy Antiphone Blues Ame Domnériusa. Pierwsza sprawa, wiadomo, chodzi o
zegary w utworze Time. Ich brzmienie było niezwykle wyrafinowane i
prawdziwe. Miały odpowiednią wagę, to nie były uderzenia w blachę, a w
coś, co generuje potężną ilość harmonicznych. Rithmy oddały to z
niezwykłą gładkością i zaangażowaniem. Była głębia, pełnia, ale i moc.
Przy drugiej płycie to, co z Floydami było znakomite, zostało oddane
jeszcze lepiej. Wiadomo przecież, w jakich warunkach Dark Side…
powstawała i że – ostatecznie – nie jest to ultra-purystyczne,
neutralne tonalnie i dynamicznie nagranie. Wciąż zaskakuje, ale są
lepsze. A saksofon Domnériusa z organami Sjökvista jest jednym z nich.
Potężna przestrzeń kościoła i wybitna realizacja sprawiają, że na
dobrych paczkach słucha się tego tak, jakby się było razem z muzykami.
Davone nie schodzą zbyt nisko, dlatego wnętrze nie było tak duże, jak
na Dobermannach czy Prince’ach Hansen Audio, ale znakomicie ukazane
zostały same instrumenty – zatopione wprawdzie w pogłosie, ale i
namacalne, mocne.
Rithmy posiadają niepokojącą łatwość przykuwania uwagi. Zaraz po
Floydach wysłuchałem bowiem, w całości – co w czasie testu wcale nie
jest częste – płyty Petera Gabriela IV (znanej też jako Security). To
paskudne do odtworzenia nagranie, zarejestrowane cyfrowo u początków
tej technologii, kiedy przetworniki A/D były dość prymitywne , a sygnał
obrabiano w takiej formie, jak został nagrany, tj. 16/44,1. Czasem
jednak, w odpowiednich warunkach, da się odczuć geniusz realizatora,
który w ramach tych warunków „granicznych” zmieścił niewiarygodną ilość
informacji. I Rithm pokazują to znakomicie – dźwięk był plastyczny, nie
było cienia mechanicznego brzmienia, przekaz był wielowymiarowy, i miał
przy tym świetną barwę. Plastyka to kolejna rzecz, która przy Davone
zwraca uwagę. Niezależnie od nagrania, płyty, systemu towarzyszącego
itp. zawsze będzie to element, który przykuje naszą uwagę. To, jak
tkanie dywanu z grubym, miękkim włosiem, na którym jest jednak
wyrazisty wzór. Nie są przy tym Rithmy królami dynamiki. Rytmu – tak,
absolutnie tak! Ale dynamiki – już nie. Ukazywane przez nie instrumenty
mają nieco mniejszy niż zazwyczaj wolumen właśnie dlatego, że całość
jest lekko uspokojona, skoki są homogenizowane. Świetnie to było
słychać przy Floydach, ale było to łatwe do rozczytania i przy
najnowszej (właśnie przyleciała z Japonii, z CD Japan, polecam wersję
CD+DVD, jest w kartoniku!) płycie Muse The Resistance. Nie jest to
denerwujące, ani tym bardziej męczące, ale w tym właśnie większe
kolumny są lepsze. Ciekawe i pouczające było więc wysłuchanie starszych
nagrań, jak np. Free Spirit Chris Connor i Western Suite Jimmy’ego
Giufreego. Muzyka z obydwu krążków wręcz eksplodowała z głośników! To
znowu dały o sobie znać fantastyczna barwa i plastyka, a płyty po
prostu to umożliwiły. Była głębia i odejście, a także brak „pudełka”
wokół wykonawców. Po dłuższych odsłuchach dało się potwierdzić to, co
słyszałem przy rocku, ale nie było to potwierdzenie „skazujące” czy
piętnujące, a po prostu konstatacja faktu – spokojna i rozumiejąca. Tak
te kolumny po prostu mają…
Nie wspomniałem do tej pory o średnicy. Z rozmysłem. Nie chciałbym
bowiem, żeby Rithmy były postrzegane przez jej pryzmat, bo wtedy łatwo
je wrzucić do worka z napisem „kolumny do wokali”, bo tak nie jest. A
jak łatwo by było to zrobić mogłem się przekonać już przy Floydach i
Muse. Kropkę nad ‘i’ postawiła jednak Connor – jej głos był przepiękny
w „obecności”, w namacalności, swego rodzaju „kompletności”. To tutaj
najbardziej dały o sobie znać zalety współosiowych głośników. Wszystko
miało koherencję, spójność itp., jakich zwykle doświadczamy albo z
pojedynczych przetworników szerokopasmowych, albo z drogich, dobrych
wielogłośnikowych. Potwierdziłem to odsłuchując gitary jazzowe – z
najnowszego krążka Kazumi Watanabe Jazz Impression i ze starszych
nagrań, z Soul Call Kenny’ego Burrella. Było świetnie! Wprawdzie
umiejętność różnicowania dynamiki, różnicowania szczegółów nie jest
tutaj jakaś specjalna, nie jest priorytetem, to jednak umiejętność
przekazu ducha muzyki, różnicowania intencji i techniki muzyków była
fantastyczna. Kończąc trzeba się na chwilę zatrzymać nad tym, jak
Davone pokazują scenę dźwiękową. Ich konstrukcja wpływa bowiem
bezpośrednio na to, jak ten element odbierzemy. Z jednej strony scena
jest niezwykle koherentna, ciągła, wyjątkowo pokazywane są wszystkie
dźwięki w przeciwfazie – bez napinania się i bez utwardzania. Z drugiej
jednak strony scena jest nieco niżej niż normalnie, nie ma jej
wbudowywania do góry, nawet z takimi nagraniami, jak wspomniany
Antiphone Blues. Nie ma cienia bałaganu, zamglenia itp., ale też nie
mamy dokładnej wizji tego, jak dane pomieszczenie wyglądało itp.
Najważniejsze dla tych kolumn jest to, co dzieje się bezpośrednio z
instrumentem, a nie to, jak się on ma do przestrzeni. Trzeba się więc z
tym „przespać”.
Davone Rithm mają unikalną umiejętność uwodzenia słuchacza. Niczego nie
robią na siłę, a raczej z lekkim wahaniem i w łagodnym stylu. Są
znakomitymi „komunikatorami”, pokazującymi pięknie o co artyście
chodziło. Nie pokażą jednak dokładnie tego, co „jest na płycie”. Nie
grają niskim basem. Nie są specjalnie dynamiczne. Połączmy je jednak z
jakimś smakowitym wzmacniaczem, jak Musica int1000s (tranzystor), Heed
Obelisk Si (tranzystor), albo Leben CS300XS (lampa), a zaskoczy nas to,
ile w krótkim czasie przesłuchamy płyt, często takich, o których nam
się wydawało, że nigdy nie grają. Współpraca z Lebenem może być o tyle
interesująca, że wzmacniacz ten wyposażono w przełącznik podbijający
niskie tony (+3/+5 dB). Czy mówiłem już, że Japończycy od wierności
wolą prawdę – muzyczną prawdę? Jeśli nie, to wystarczy tego połączenia
posłuchać, żeby wiedzieć, że nigdy nie robią czegoś dla samej idei –
wspomniany przełącznik, nigdy przeze mnie nie używany, okazał się
bowiem starzałem w dziesiątkę! Jakby czekał na ten moment, na Davone.
Kolumny właściwie tego nie potrzebują, nie jest to konieczne, ponieważ
jednak taka możliwość istnieje, dlaczego by z niej nie skorzystać?
Ostatecznie chodzi o Muzykę. A tej z Rithmami mamy pod dostatkiem.
BUDOWA
Davone Rithm to kolumny podłogowe, dwudrożne, z obudową typu
bas-refleks. Ich konstrukcja jest jednak kompletnie różna od tego, co
widzimy obecnie na rynku. Obudowę wykonano bowiem tak, że przypomina
zgięty bumerang, stojący na końcach dwóch ramion. Ich powierzchnię
wykonano z giętej sklejki, a boczne ścianki z laminowanej z obydwu
stron płyty MDF. Spód przedniej „nogi”, gdzie jest zresztą wylot rury
bas-refleksu, też jest z MDF-u. Kolumienki są niewielkie – należałoby
właściwie powiedzieć, że są małe – tyle, że są bardzo głębokie.
Głośniki umieszczono na pochylonej przedniej ściance – to koaksjalny
system norweskiego Seasa T 18 RX/XFC V2. Znany z innej wersji z kolumn
fińskiego Gradienta, a także japońskich kolumn Bravo!, tutaj ma
polipropylenową (a nie z włókna szklanego) membranę niskośredniotonową
(ϕ 180 mm) oraz miękką, tekstylną kopułkę wysokotonową (ϕ 25 mm),
umieszczoną dokładnie w centrum akustycznym tej pierwszej. Kosz jest
odlewany i bardzo solidny, a duży magnes ma puszkę ekranującą. Tutaj
spełnia ona jednak również rolę puszki tłumiącej dla głośnika
wysokotonowego. Sygnał doprowadzony jest do tego systemu dwoma parami
ładnych kabli firmy In-Akustik Bingo. Połączenie zrealizowano na lucie,
nie na skuwkach. Kable biegną niedaleko, bo do tylnej ścianki za
głośnikiem, gdzie jest płytka ze zwrotnicą. Znajdziemy tam same
znakomitości: świetne, powietrzne cewki Mundorfa, równie dobre,
polipropylenowe kondensatory tejże firmy, a w sekcji wysokotonowej jej
kondensator olejowy ze srebrnymi okładzinami. Także oporniki są
godziwe. To nie jest prosta zwrotnica, bo choć ma być 1. rzędu,
najwyraźniej zastosowano w niej korekcję impedancji – impedancja
nominalna Rithmów wynosi 8 Ω. Ze zwrotnicy sygnał biegnie do
pojedynczych, znakomitych zacisków głośnikowych WBT, umieszczonych na
sztywnej, aluminiowej płytce. Wnętrze obudowy wyłożone jest tylko jedną
warstwą niezbyt zbitej sztucznej wełny – tylko na powierzchni sklejki.
Boki nie są niczym wytłumione. Kolumny stoją na czterech kolcach i
najlepiej postarać się o jakieś dobre podkładki – ja grałem z
Harmonixami RF-909X mk2. Dodajmy jeszcze, że na głośnik można nałożyć
maskownicę rozpiętą na metalowej ramce. Kolców nie da się wkręcić tak,
żeby były idealnie nieruchome – myślę, że trzeba by jakoś ten element
poprawić. Poza tym jednak kolumny są wykonane nienagannie i do tego
pięknie wyglądają. Po prostu forma i treść ręka w rękę…
Dane techniczne (wg producenta):
Pasmo przenoszenia: 50-20 000 Hz
Impedancja: 8 Ω
Skuteczność: 85 dB/2,83 V/m
Moc maksymalna: 80 W
Wymiary (SxWxG): 214x699x579 mm
Wojciech Pacuła
HighFidelity.pl
|