Podczas poprzedniego testu wspomniałem, że wiele urządzeń testowanych przez „High Fidelity” pochodzi z Włoch. I jakoś tak się porobiło, że w moje ręce trafił kolejny włoski produkt, zintegrowany wzmacniacz Goldenote S-1. To pokazuje naprawdę, jak wiele urządzeń audio pochodzących z tego kraju jest dostępnych u nas w Polsce. Myślę, że wśród nich, każdy może znaleźć coś dla siebie, na wielu półkach cenowych i jakościowych, i wiele osób będzie z takiego wyboru zadowolonych. Szczególnie, że są to w większości produkty oferujące „bardzo wiele za stosunkowo niewiele”. Ale myślę, że o tym zdążyli się już Państwo przekonać czytając wcześniejsze testy, lub słuchając samodzielnie produktów oferowanych przez włoskich producentów.
S-1 to najtańszy wzmacniacz oferowany przez firmę Akamai (tym razem
pod nazwą Goldenote), prowadzoną przez Maurizio Ateriniego (na zdjęciu
podczas wystawy High End 2008 w Monachium). Produkty tej firmy znam
dość dobrze – przez pewien czas miałem w swoim systemie odtwarzacz
Koala Tube, miałem też okazję zapoznać się odtwarzaczem plików DSS-30
oraz inną elektroniką z linii Blacknote. Znam też, choć już nieco
gorzej, ponieważ nie słuchałem ich w swoim systemie, źródła analogowe,
kolumny i wzmacniacze z serii Demidoff. Moim zdaniem wszystkie te
urządzenia potwierdzają regułę, którą przedstawiłem poprzednio, iż
Muzyka jest przez nie traktowana priorytetowo. Uprzedzając nieco fakty,
powiem, że również testowany wzmacniacz nie jest od niej wyjątkiem.
Właściwie nie spodziewałem się niczego innego po Maurizio, szczególnie
że miałem kilkukrotnie okazję rozmawiać z nim osobiście i wiem jak
traktuje muzykę, jak rozumie jej reprodukcję w kontekście urządzeń
audio, ale zawsze rozpoczynając test, nie ma pewności jak on wypadnie.
Ale już pierwsze wrażenia po wypakowaniu wzmacniacza są bardzo
pozytywne – niewielka, skromnie wyglądająca, ale bardzo elegancka
obudowa, intrygujący pilot oraz niezłej jakości gniazda przyłączeniowe
zachęcają do dalszych kontaktów. Podłączyłem go więc szybko do kolumn i
swojego odtwarzacza i zacząłem rozgrzewkę.
ODSŁUCH
Płyty użyte do odsłuchu:
- Art Pepper, One September Afternoon, Galaxy Records, GXY-5141, 1981, LP.
- The Beatles, Love - EMI/Apple, 0946 379 808 1 1, 2007, 3 x 180 g LP.
- Steve Hackett, To Watch the Storms. Special Edition, Camino Records, 6 93723 00342 9, 2003, CD.
- Kari Bremnes, LY - Strange Ways Records, WAY 285, 2009, CD.
- Motion Trio, Live In Vienna, Akordeonus Records, AKD 002, 2004, CD.
- Lars Danielsson, Libera Me, ACT Music+Vision, ACT 9800-2 SACD, 2004, SACD.
- Peter Gabriel & Friends, Big Blue Ball, Real World Records, CDRW 150, 2008, CD.
- Black Hawk Down, Soundtrack, Decca, 017 012-2, 2001, CD.
Po pierwsze muszę przyznać, że ten nieduży wzmacniacz mnie mocno
zaskoczył. Z mojego dotychczasowego doświadczenia wynikało bowiem, że
aby porządnie współpracować z moimi Bowersami, wzmacniacz musi mieć
sporo mocy – im więcej, tym zazwyczaj jest lepiej. A tutaj miałem
urządzenie, które dysponuje zaledwie 40 watami na kanał, a poradziło
sobie z moimi kolumnami doskonale, nawet przy sporych poziomach
głośności. Nie wiem, czy wynika z tego iż poradzi on sobie z każdymi
kolumnami, choć nie chcę tu niczego uogólniać, ale nie zdziwiłbym się,
gdyby tak było. W każdym razie to jest nie lada wyczyn. A przy tym
dostaniemy naprawdę rasowy dźwięk.
Teraz muszę pozwolić sobie na
chwilkę prywaty. Otóż dałem się namówić na rozpoczęcie przygody ze
źródłem analogowym. Działające u mnie źródło jeszcze dalekie jest od
bycia docelowym – deck jest pożyczony, przedwzmacniacz jest projektem
DIY (Do It Yourself, czyli „zrób to sam”, w tym przypadku sam walczyłem
lutownicą, korzystając z gotowych płytek według projektu Phonoclone by
Ahaja), a wkładka mocno budżetowa (Benz Micro MC20E2), ale już w tej
chwili ten zestaw gra zadziwiająco spójnie i… analogowo.
Dlaczego
o tym wspominam? Dlatego, że wzmacniacz Goldenote wyjątkowo dobrze
sprawdził się jako element toru analogowego. Jako nuworysz analogowy
przesłuchałem wiele płyt, ale podczas testu przysłuchałem się
szczególnie dokładnie dwóm krążkom. Pierwszym z nich był Art Pepper,
zakupiony trochę „w ciemno”, bazując na zachęcających opisach
Naczelnego. Nie zawiodłem się ani na muzyce, ani na dźwięku, jaki
otrzymałem z S-1. Ta płyta to rejestracja studyjna, ale moim zdaniem
bardzo fajna. Saksofon Arta jest dźwięczny, dobrze odgraniczony i
bardzo naturalny. S-1 oddał to bardzo ładnie, wręcz zaskakująco dobrze.
Słychać, że ten wzmacniacz nie jest mistrzem rozdzielczości,
przełączenie na mój zestaw referencyjny dało odczuć różnicę w tym
aspekcie, ale nie wpływało to na odbiór muzyki, która jest bardzo
spójna, i właśnie, naturalna. Także pozostałe instrumenty towarzyszące
Artowi na tej płycie były ładnie pokazane, fortepian miał bardzo dobre
brzmienie, bas był dobrze wypełniony, a blachy perkusji dźwięczne. Może
można było ponarzekać nieco na nie do końca satysfakcjonującą głębokość
sceny, bo na jej szerokość już nie, ale w kontekście ceny tego
wzmacniacza chyba się tego nie powinno robić. Kolejny „asfalt” to Love
Beatlesów . Tak jak na płytach cyfrowych, także na analogu jest to
niewiarygodnie dobrze zrealizowane nagranie. A Goldenote potrafił oddać
pełnię wrażeń. Dźwięk był nasycony, pełny, ciepły – niczego w nim nie
brakowało, można było w pełni delektować się muzyką. Szczególną uwagę
zwracały wokale – ciepłe i dobrze wypełnione – które zostały bardzo
ładnie ukazane przez S-1. Całość przekazu była bardzo spójna i ciągła,
właśnie taka, jak się można spodziewać po analogowym źródle.Ponieważ
jeszcze nie jestem z analogiem w pełni za pan brat, co odbija się też
na niewielkiej ich ilości w mojej szafce, wróciłem do srebrnych płyt.
Zacząłem od rocka w wydaniu Steve’a Hacketta. Sztormy pokazały, że S-1
radzi sobie także nieźle z odtwarzaczem cyfrowym w roli źródła dźwięku.
Podstawową rolę w kreowaniu dźwięku wzmacniacza jest średnica. Jest
bardzo nasycona, spójna i wyjątkowo naturalna. To powoduje, że bardzo
dobrze przedstawiane są wokale i instrumenty grające w tym zakresie
częstotliwości.
Troszeczkę brakuje jedynie rozdzielczości,
co przekłada się na nie do końca precyzyjne odwzorowanie granic
instrumentów, ale nadal patrząc przez pryzmat ceny, jest i tak co
najmniej dobrze. Zarówno wysokie jak i niskie tony są dobrze zszyte ze
średnicą, ale stanowią bardziej tło dla niej, niż równoprawnego
partnera. I nie chodzi mi o wycofanie – nic z tych rzeczy – po prostu
jakość średnicy jest tak dobra, że skupia na sobie naszą uwagę,
powodując, że pozostałe podzakresy otrzymują jej mniej. Bas jest
całkiem dobrze kontrolowany, nie brakuje mu barwy i wypełnienia. Nie
schodzi jednak wybitnie głęboko, w najniższych rejestrach jego kontrola
również słabnie, być może w tym zakresie słychać jednak niedobór mocy w
stosunku do moich kolumn. Przeciwna strona pasma zachowuje się
podobnie: jest ładna barwa i wypełnienie, jedynie w najwyższych
rejestrach można się dopatrzeć nieco wycofania. Także atak jest trochę
złagodzony. Nie wpływa to jednak w jakiś szczególny sposób na odbiór
muzyki jako całości, bo słuchając płyty Hackett’a nie miałem wrażenia
że czegokolwiek brakuje. Kari Bremnes potwierdziła w całości moje
wcześniejsze obserwacje. Jej głos zabrzmiał wyjątkowo zmysłowo –
środkowa część pasma jest w tym wzmacniaczu wyjątkowa.
Ta płyta
pozwoliła przyjrzeć się jeszcze dokładniej scenie dźwiękowej. W
porównaniu z moim zestawem referencyjnym dało się odczuć pewne
ograniczenia, szczególnie jeśli chodzi o jej głębię. Pozycjonowanie
źródeł pozornych na scenie było precyzyjne, ale same kontury
instrumentów były nieco rozmyte. Nie przeszkadzało to jednak w żaden
sposób w odbiorze akustyki pomieszczenia, w którym dokonano nagrania.
Nie tak dawno wpadła w moje ręce ciekawa płyta, nagrana na żywo w
Kościele Gustawa Adolfa w Wiedniu. Jest to nagranie Polskiego tria
akordeonowego Motion Trio, powstałe w czasie III Międzynarodowego
Festiwalu Akordeonowego w marcu 2002 roku. W nagraniu tym słychać
główne instrumenty nagrane, prawdopodobnie, mikrofonami zamocowanymi na
samych akordeonach, oraz, szczególnie w cichszych pasażach i przerwach
między utworami, pogłosy kościoła. Razem tworzy to nieco baśniową
atmosferę, wzmocnioną jeszcze ciekawym repertuarem zaprezentowanym
przez muzyków. I Goldenote S-1 oddał tą atmosferę bardzo dobrze. Miało
się wrażenie niemal uczestniczenia w tym spektaklu dźwiękowym. A wydaje
mi się, że nie jest to zbyt łatwe do osiągnięcia.
Kolejne płyty
w zasadzie tylko potwierdzały to, co usłyszałem wcześniej. Czy to
ścieżka dźwiękowa do Helikoptera w ogniu z niesamowicie klimatyczną
muzyką Hansa Zimmera i równie niesamowitym wokalem Lisy Gerrard w
jednym z utworów, czy Lars Danielsson czarujący na swoim kontrabasie,
czy wreszcie Peter Gabriel z przyjaciółmi – wszędzie słychać było
przede wszystkim Muzykę. Tą przez duże M. Wiem, że chyba zaczynam sam
siebie plagiatować, bo podobne stwierdzenia pisałem przy Lectorze, ale
nie potrafię tego ująć inaczej. Jak zwykle przy sprzęcie audio każdy z
Czytelników musi sam posłuchać, jak gra ten wzmacniacz, bo naprawdę
warto, a wtedy każdy chyba zrozumie co mam na myśli mówiąc „Muzyka”.
Słuchając Niebieskiej Kuli zwróciłem uwagę na jeszcze jedną rzecz,
która mi wcześniej nieco umknęła. Otóż S-1, oprócz muzykalności,
całkiem fajnie radzi sobie z rytmiką. Nie jest to może wzorzec rytmu,
jak metronom, ale oddanie pulsu nagrania nie sprawia mu specjalnych
trudności. Aby to potwierdzić wróciłem jeszcze do płyty Hacketta, i
tam, również w ostrzejszych nagraniach, rytm był oddany bardzo dobrze,
nie było żadnego spowolnienia ani zmulenia.
Krótko mówiąc: S-1
to wzmacniacz dla osób lubiących słuchać muzyki jako całości, a nie
szukających szczególnych wrażeń jeśli chodzi o wyjątkową detaliczność
czy wybitną rozdzielczość. Tych cech nie znajdziemy w testowanym
wzmacniaczu. Ale za to dostaniemy wybitną, moim zdaniem, muzykalność,
świetne oddanie wokali i większości instrumentów, szczególnie
akustycznych. Wzmacniacz też nie boi się mocniejszych klimatów i np.
muzyka rockowa nie stanowi dla niego problemu. Może się wręcz okazać,
że zabrzmi ciekawiej niż dotychczas…
BUDOWA
Goldenote S-1 to
wzmacniacz zintegrowany o stosunkowo niewielkich wymiarach. Przy
standardowej szerokości ma jedynie 90 mm wysokości. Obudowa wykonana
jest z blachy stalowej, a jego przednia ścianka zrobiona jest z akrylu.
Pośrodku znajdziemy niebieską diodę sygnalizującą włączenie urządzenia
do sieci oraz dwie, duże, srebrne gałki – tą po prawej stronie
regulujemy głośność, tą po lewej przełączamy wejścia. Na tylnej ściance
umieszczono rząd gniazd RCA: 6 wejść liniowych (jedno z nich może
opcjonalnie być doposażone w przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC) oraz
wyjście stałopoziomowe pętli magnetofonowej. Gniazda te są pozłacane,
choć standardowe i dość blisko siebie umieszczone, co nie pozwala na
zbytnie szaleństwa z intekonektami. Obok znajdziemy zaciski głośnikowe,
pozłacane, całkiem solidne, akceptujące każdy rodzaj wtyków. Oczywiście
jest jeszcze gniazdo zasilania IEC oraz wyłącznik sieciowy. Takie jego
umieszczenie sugeruje pozostawianie urządzenia cały czas pod napięciem,
niestety nie mamy trybu standby, co w dobie zwracania uwagi na aspekt
ekologiczny, może stanowić pewien problem. Wewnątrz całość układu
umieszczono na jednej, dużej płytce drukowanej. Prąd na tę płytkę
dostarczany jest przez dwa transformatory o standardowych blachach EI,
każdy o mocy 50 VA, zasilające każdy kanał osobno. Jeden z nich
dodatkowo dostarcza napięć do sekcji przedwzmacniacza. Pojemność
filtrująca to 2 x 4700 μF na kanał. Tranzystory mocy to TIP142 i
TIP147, czyli układy Darlingtona, przymocowane do dwóch, sporych
rozmiarów, radiatorów. Sekcja przedwzmacniacza pracuje w klasie A, w
trybie nazwanym przez producenta Mirror-Amp, co ma wyeliminować
zniekształcenia. Sygnał z wejść biegnie do selektora oraz do tłumika
(zmotoryzowany Alps) taśmami typu komputerowego i to chyba jedyne
zastrzeżenie jakie mam do wewnętrznej konstrukcji S-1. Wzmacniacz
posiada zabezpieczenie termiczne oraz pilota, z którego można sterować
jedynie głośnością.
Dane techniczne (według producenta):
Moc: 2 x 40 W (20-20 000 Hz)
Pasmo przenoszenia: 20 Hz-20 000 Hz (+/- 3 dB)
Stosunek sygnał/szum: -90 dB
THD: 0,2% (20-20 000 Hz)
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Czułość wejścia: 550 mV
Wymiary: 430 x 90 x 350 mm
Waga: 10 kg
Krzysztof Kalinkowski
HighFidelity.pl
|