Nie każdy dziennikarz ma w sobie żyłkę podróżnika. Są tacy, którzy ponad wszystko lubią swoje własne cztery ściany. Zamiast poświęcania czasu na odwiedzanie nowych miejsc, wolą oddać się pracy, co w tej profesji jest nierozerwalnie powiązane z przyjemnością, słuchaniem muzyki. Ale raz na jakiś czas warto, chociażby dla sportu, wychylić się ze swojej jaskini i liznąć kawałek wielkiego świata. Tym razem padło na Łódź, a konkretniej adres Jaracza 18. To właśnie tam mieści się siedziba firmy Audio Atelier. Smacznego.
Dzwoni znajomy. “Wpadaj, otworzyliśmy w końcu nowe miejsce, spodoba Ci się”. Dobra, każdy takie rzeczy prawi, stara się zaciekawić nowym miejscem jak tylko potrafi najlepiej, podczas gdy praktyka weryfikuje, że są one jednak do siebie podobne. Znamy wszyscy ten obrazek. Półki uginające się od sprzętu, kolumny poustawiane jedna obok drugiej, trochę otwartej przestrzeni, no i pokoje odsłuchowe, mniej lub bardziej zaadaptowane akustycznie. Tak, te rzeczy się powtarzają. Nie twierdzę, że nie ma w tym nic ciekawego. Wręcz przeciwnie, to wszystko jest jak najbardziej interesujące, bo prowadzi do słuchania muzyki, co samo w sobie jest smakowitym kąskiem. Dla niektórych systemów warto poświęcić się, wsiąść w samochód i odbyć podróż do drugiego miasta lub, jak kto woli, po prostu wykonać dziennikarską pracę. Rozmowa z ludźmi z branży to także coś, co warto robić. Niektóre rzeczy dogrywa się na przysłowiową gębę. Rzecz w tym, że często trzeba wybierać, bo dziennikarska dola to zazwyczaj nawał obowiązków i notoryczne zaległości. Scenariusz, w którym ma się więcej gratów do przetestowania niż czas pozwala, to branżowy standard. Dlatego gdy mam do wyboru napisanie tekstu lub jedno- czy dwudniową podróż do nowego sklepu, z wielu powodów wolę to pierwsze. Ale…
W porządku, znajomy zadzwonił, poopowiadał trochę i skłamałbym pisząc, że się nie zaciekawiłem. Nie bez powodu zresztą. Zapytałem, czy na rzeczy jest wydarzenie z pompą, czy gajerek i krawacisko obowiązują. Nie, nic takiego nie jest wymagane, bomba. Ba, miałem być jedynym gościem. Poczułem się jak dzieciak w sklepie ze słodyczami, pozostawiony bez jakiejkolwiek opieki. Poza tym miałem trafić do miejsca, które sklepu zdecydowanie nie przypomina, tak naprawdę to nic nie sugeruje, że to tego typu miejsce. Zrobiło się ciekawie. Po trzecie, mam sentyment do Łodzi, kilka lat tam mieszkałem, a okolice ulicy Jaracza znam jak własną kieszeń. Co prawda studenckie lata tak ogólnie pamiętam jak przez mgłę. Ale krzyżówka ulic Piotrkowskiej i Jaracza, a także nieśmiertelny McDonald na tymże rogu to obrazek, który chyba już na zawsze pozostanie w mojej głowie. Zatem trochę z sentymentu, a trochę z ciekawości wybrałem się do miasta, o którym Cezary Pazura w jednym z jego lepszych filmów wyjątkowo dosadnie się wypowiedział, za pomocą jednego słowa.
czytaj cały: TEKST
źródło: hifiknights.com
|