Thöress F2A11 w teście Hifi Choice! |
Choć firma Thöress, która wzięła nazwę od nazwiska swojego założyciela i konstruktora, jest malutkim przedsięwzięciem, to w ciągu 20 lat istnienia zdobyła ogromne uznanie fanów konstrukcji lampowych. Jeśli nawet jakimś cudem nazwa Thöress nie brzmi dla Państwa znajomo, to rzut oka na firmową stronę albo zdjęcia w tym tekście może wystarczyć, byście sobie przypomnieli, że gdzieś już te oryginalne konstrukcje widzieliście.
Czy to na wystawach audio, czy w sieci – tak czy owak, jeśli raz je zobaczyliście, to na pewno zapamiętaliście. Reinhard Thöress, matematyk z wykształcenia i wielki miłośnik muzyki wszelakiej, 20 lat temu uznał, że jednak zamiast zajmować się królową nauk, poświęci swój czas i wysiłek na budowę urządzeń audio. Nie zamierzał jednakże powielać utartych wzorców, robić urządzeń podobnych do już oferowanych na rynku. Szybko ustalił, że najlepsze efekty brzmieniowe może uzyskać prostymi środkami, stosując lampy w układach single-ended czy kolumny z papierowymi membranami – słowem rzeczy, które dawno wymyślono i które, pomimo upływającego czasu i postępu technologii, ciągle się bronią, oferując znakomity naturalny dźwięk.
Gdy już dokona się wyboru i skoncentruje wysiłki na konstrukcjach lampowych, trzeba wziąć pod uwagę, iż rządzą się one swoimi prawami, którym trzeba w pewnym stopniu podporządkować także i formę. Na szczęście jedną z dziedzin, którymi Reinhard interesował się od dawna, było również wzornictwo przemysłowe. Już na początku powstała więc charakterystyczna estetyka konstrukcji lampowych Thöressa, łącząca oldskulowy wygląd z niezbędnymi elementami formy i to właśnie dzięki nim nie da się pomylić produktów (elektroniki; kolumny to osobna kwestia) tej marki z żadną inną. Urządzenia Reinharda przypominają mi aparaty pomiarowe, jakie w latach 80. ubiegłego stulecia zdarzało mi się oglądać np. w laboratoriach Politechniki Śląskiej. Wprawdzie nie ma tu żadnych zegarów, ale są oldskulowe gałki, napisy w języku niemieckim wykonane prostymi fontami, a zamiast powszechnie stosowanych diod – pomarańczowe lampki. Także kolorystyka, a więc połączenie ciemnozielonego z – proszę mi wybaczyć, ale jako przedstawiciel płci brzydszej mam problemy z precyzyjnym określaniem kolorów – stalowo-jasnozielonkawym frontem i żarzącymi się lampami daje efekt cofnięcia się w czasie o dobrych kilkadziesiąt lat. O gustach się nie dyskutuje – przyjmuję do wiadomości, że niektórym taki wygląd będzie się podobał, inni go odrzucą jako nieakceptowalny. Ci, którzy go polubią, albo przynajmniej zaakceptują i wezmą jeden z produktów na odsłuch, przekonają się, że po pierwsze można tą estetyką nasiąknąć i naprawdę ją polubić (jestem tego najlepszym dowodem), a po drugie traci ona na znaczeniu, gdy np. taki F2A11 zaczyna grać..
czytaj cały: TEKST
źródło: hifichoice.pl
|